poniedziałek, 25 marca 2013

Rozdział I, cz. I, II, III, IV i V


Uwaga, jak dodam kolejną część the first rozdział, to change yourself nazwa posta. Z uwagi na to, że mojej czytelniczce brakowało, jakichś akcentów fantastyki w mojej blogerskiej karierze.. oto i jest! Część V.  :D

 - Mamo, a jak ty w ogóle poznałaś tatę? – pyta mnie moja najstarsza córka, Lily Zoanne, tuląc się do mojego ogromnego brzucha. Skąd wiem, że to ona? Po prostu jest bardziej uparta od Zoey i matki Harry’ego razem wziętych. I dlaczego mój brzuch jest ogromny? Jestem w ciąży, tym razem chłopaki, bliźniaki.
 - No właśnie, mamo, powiedz. – to już powiedziała moja druga córka, Ginnevra Joanne, bardziej optymistyczna od wszystkich optymistów świata i gadatliwa.
 - Mamusiu, powiedz. – teraz moja ostatnia córka, opiekuńcza i zarazem cicha, jak mysz pod miotłą, Molly Cloanne.
 - No dobrze, tylko ze mnie zejdźcie.
Schodzą ze mnie i siadają na podłodze przed fotelem, na którym siedzę, a ja zaczynam swą opowieść...
                                           ****

W dzień przed moimi urodzinami poszłam sprawdzić pocztę – robiłam to codziennie – na wycieraczce znalazłam tylko dwa identyczne listy do mnie. Oba schowałam do kieszeni dresów i wróciłam do kuchni zameldować, że nie ma „żadnej” poczty, po czym poszłam na górę, żeby otworzyć listy. Po otworzeniu i przeczytaniu ich obu, nie uwierzyłam, że mnie przyjęli i przysłali listę książek. Mama od zawsze do końca swojego życia powtarzała mi, że też mam w sobie krew tych słynnych Porterów. Bo mamę zabili… śmierciożercy, kiedy miałam sześć lat. Ale dosyć o tym… dostałam się – będę chodziła do Hogwartu. Najpierw trzeba będzie odwiedzić parę sklepów na Pokątnej, tylko jak do niej trafić. Później będę się o to martwić. Wyciągnęłam spod łóżka kufer podpisany L. L. P. inicjałami mojej mamy, otworzyłam go i wyjęłam ze środka pelerynę – niewidkę, Błyskawicę, dwie różdżki, mapę Huncwotów, stos książek, plik pergaminów, szaty, kilka piór, kałamarz i na końcu mapę Londynu, na której były zaznaczone  trzy bardzo ważne miejsca.
 - Melanie obiad! – rozległ się głos mojej macochy. – Ile razy mam cię wołać?
Nienawidziła mnie do szpiku kości i vice versa.
 - To był pierwszy raz! – odkrzyknęłam.
 - Nie pyskuj! – ryknęła, a we mnie zaczęło się gotować.
 - A wiesz, w ogóle co to jest?! – wrzasnęłam, chowając rzeczy Lily Potter do kufra. Brak odpowiedzi, uznałam to za odpowiedź przeczącą. – Pyskowanie to mówienie przez dzieci prawdy, której dorośli nie chcą słuchać.
Drzwi się otworzyły i usłyszałam cichy syk:
 - Och, nie ty mała wiedźmo.
Bez zastanowienia złapałam różdżkę, która leżała jeszcze na moim łóżku, wycelowałam w nią i powiedziałam bardzo powoli, dobitnie i wyraźnie:
 - Masz rację jestem wiedźmą, bo studiuję magię, ale na pewno jestem lepsza od ciebie, a teraz wyjdź z tego pokoju, zapukaj i wtedy możemy porozmawiać.
Wyszła, czyżby się wystraszyła?
 - Kocham magię – szepnęłam do różdżki, pocałowałam ją i schowałam do kufra, a kufer wsunęłam pod łóżko.
Znowu takie dziwne uczucie, jakby ktoś mnie obserwował, odwróciłam się i zobaczyłam na parapecie znów tego samego kota z dziwnymi obwódkami wokół oczu.
Podeszłam do okna i zamknęłam je, potem złapałam bluzę, przeszłam koło pustej klatki Mash’a – była pusta od dwóch lat, od kiedy Mash umarł – i zbiegłam na dół.
                                           ***

Wszyscy w salonie patrzyli na mnie dziwnie.
 - Słuchajcie – pierwsza się odezwałam – w tym roku szkolnym nie musicie mnie oglądać.
Britta – bo tak miała na imię druga żona taty – podeszła do mnie i wymierzyła mi policzek. Zatoczyłam się i upadłam. W oczach pojawiły mi się łzy bólu i złości. Nikt nie zareagował. Wkurzyłam się na maksa, jeszcze nigdy nie czułam takiej złości. Rozpierała mnie od wewnątrz. Zapragnęłam coś jej zrobić, cokolwiek. „Gdybyś miała różdżkę rzuciłabyś w nią Cruciatusem, prawda?” powiedział jakiś głos w mojej głowie. Oj, tak i to chętnie – odpowiedziałam temu głosikowi w duchu. Nagle jej włosy zaczęły dziwnie falować, mimo, że w salonie nie było czuć żadnego podmuchu wiatru, a po chwili stała w nie zaplątana.
Uciekłam na górę, żeby się uspokoić. To nie moja wina – powtarzałam sobie – to jej wina, bo mi przyłożyła. „Jak na pesymistkę myślisz bardzo racjonalnie.” Zamknij się, nie jestem w nastroju. Dzięki – pomyślałam – przynajmniej mam już prezent urodzinowy.
Kiedy usiadłam na łóżku, zobaczyłam, jak z lustra patrzy na mnie niska, chuda dziewczynka z krótkimi, ciemnymi włosami w przekrzywionych na prostym nosie, okrągłych okularach. Z jej uderzająco zielonych, zapuchniętych oczu ciekły ciurkiem łzy po dziwnie zaczerwienionych policzkach. Uciekłam wzrokiem w dół, a ona poszła za moim przykładem. Patrzyłam na jej ubrania. Miała na sobie stary, przyduży dres, czarną bluzę i czerwony t-shirt.
Poprawiłam sobie okulary i położyłam się na wznak, rozmyślając, czy nie napisać do Hugo. Leżałam tak strasznie długo, aż ocknęłam się, że na dworze jest ciemno.
Zerknęłam na zegarek. Pierwsza. W nocy. Od godziny jestem jedenastolatką – przeleciało mi przez myśl. Spojrzałam z powrotem w okno i prawie podskoczyłam.
Zauważyłam, ze stopę nad parapetem, parę żółtych, jarzących się oczu, chwilę później wyłonił się kształt i…
                                          ***

Nie, to nie był tamten kot. To była sowa z listem w dziobie. Podeszłam bliżej i zobaczyłam kremowe pióra sowy. To była Madonna, sowa Hugo, mojego ojca chrzestnego.
Otworzyłam okno żeby wpuścić sowę. Madonna wleciała do pokoju i zmaterializowała się w powietrzu nad łóżkiem tak, że spadł na nie Hugo.
Wyglądał jakby się czymś martwił, ale potem na widok mojej zdumionej miny – a musiała być bardzo zdumiona – uśmiechnął się szeroko i powiedział:
 - Udało mi się, no, nie? Nie rozpoznałaś mnie, prawda? – widać było, że jest trochę starszy niż na magicznych, ruchomych fotografiach z mojego dzieciństwa, ale jego rude włosy i brązowe oczy pozostały bez zmian. Nagle mina mu zrzedła, bo nie odpowiedziałam. – Co się stało?
 - Dostałam list z… Hogwartu – usiadłam przy nim na łóżku i opowiedziałam mu cały  tamten dzień i noc.
 - A no, tak, mój prezent – podał mi kopertę. – Proszę! To dla ciebie na za trzy tygodnie, kiedy pójdziemy na Pokątną, żebyś wyglądała jak człowiek. Kupiłem to u mugoli.
 - A teraz nie wyglądam?
Przyjrzał mi się krytycznym okiem.
 - Taak, wiem – odparłam sobie na pytanie.
To, co wcześniej brałam za list, okazało się być małą paczuszką. Odłożyłam ją na bok.
 - A więc jesteś animagiem? – zadałam mu pytanie, na które już znałam odpowiedź. – Kiedy się nim stałeś?
 - Poprawka, niezarejestrowanym animagiem. Niedawno, bo wiesz… - zawahał się, nie wiedząc, czy może mi to powiedzieć, ale jednak się zdecydował - … życie jest za krótkie żeby marnować czas na naukę, a zresztą, teraz zdaje mi się, że to wcale nie trwałoby aż tak długo. W końcu, czym są cztery lata do osiemdziesięciu.
 - Cztery lata?
 - No tak podają niektóre książki, ale mi się udało w osiem, przez te wszystkie przerwy w nauce.
Zapadła cisza, dla mnie niekrępująca, bo mnie nigdy nic nie krępuje.
 - Czasami żałuję…. – przerwał tą ciszę.
 - Czego żałujesz?
 - Że nie możesz ze mną i chłopakami zamieszkać i że tamta Jędza jest twoją matką chrzestną… - zagłębiał się coraz dalej. – I że nie rozpoznałem jej, choć powinienem, bo jestem Aurorem… ale dziś nikomu nie można ufać… nawet takiemu aurorowi jak ja…
Spuściłam wzrok na jego ubrania. Ubrany był, jak mugol, prawie, jak mugol, jeśli nie liczyć różdżki wystającej z kieszeni spodni.
- Przestań, to wcale nie była twoja wina.
 - Jak nie moja, jak nie moja? To, że twoja mama Marthy nie rozpoznała, to nic. To, że ja jej nie poznałem.
 - Możesz przestać? No i co z tego, że jej nie poznałeś? Co się stało to się nie odstanie! Było, co było, jest, co jest i będzie, co będzie. Ale…
 - Okay, okay… - wszedł mi w słowo, a ja mu za to też:
 - No, ale daj mi skończyć! Ale daj mi skończyć! – zaczęłam histeryzować. – Ale to i tak nic nie zmieni. Możesz składać na siebie całą winę, ale i tak… jak ty tak możesz składać wszystko na siebie?
 - Wiesz, że zachowujesz się, jak twoja matka?
 - No i znowu się zaczyna… - mruknęłam. – Przestań, obiecaj, że nigdy więcej nie poruszysz tego tematu.
Zawahał się, a ja w tym czasie wytaszczyłam kufer mojej matki z pod łóżka, otworzyłam go i wyciągnęłam z niego jej różdżkę.
 - Na różdżkę – powiedziałam. Przysięga na różdżkę jest silniejsza od każdego innego czaru. Każdy, kto przysiągł coś na różdżkę, musiał się z obietnicy wywiązać. A ponad to, różdżki po obietnicy na różdżkę są ze sobą połączone jakąś dziwną mocą. Wiele już takich obietnic łączyło moją matkę z Hugo...
Wyjął swoją.
                                           ***
Stuknął w różdżkę Lily i rzekł uroczystym tonem:
 - Przysięgam na moją różdżkę, że nigdy więcej nie poruszę tego tematu.
Sowi patronus wyskoczył z jego różdżki.
 - Przysięgam na tą różdżkę, że jeśli spróbujesz poruszyć ten temat, bez pardonowo ci przerwę.
Teraz z różdżki, którą trzymałam w ręku wyskoczył koń. A po chwili i koń i sowa rozpłynęły się w powietrzu.
Pochowaliśmy różdżki.
Zauważyłam tego kota na parapecie, Hugo chyba też.
 - Och, profesor McGonnagal, a co pani tu robi?
Kot zmienił się w dyrektorkę Hogwartu, jej okulary bardzo przypominały te obwódki.
 - Jak to „co”? Chronię Melanie.
 - To pani? – zapytałam. – Widziałam panią dzisiaj… i wczoraj… i…
 - Tak, przez całe wakacje. Muszę ci powiedzieć Melanie, że radzisz sobie lepiej, niż twój brat.
 - On ma sześć lat – sarknęłam. – On ma dokładnie tyle samo lat, co synowie Hugo, Alex i Alexy.
 - Tak? A Andi i Andrew znowu wysadzili toaletę – zwróciła się do Hugo.
 - W sumie, to tak, pani profesor, dziewczyna ma rację – wtrącił Hugo. – Co zrobili? Wysadzili toaletę? W powietrze? No nie, te dzieciaki nie mają za grosz pomysłu. Ale czemu mi to pani mówi?
 - Jak to „czemu”? Przecież miałeś z nimi pogadać, żeby tego nie robili.
 - No tak, ale to moi siostrzeńcy, a poza tym to… - profesor McGonagal otwierała usta, żeby zaprzeczyć, ale jej przerwał. – Nie, nie, nie, moja droga, twoja szkoła, twoja sprawa – zniżył głos do szeptu. – A tak między nami, to gdzie była bomba i czym była?
 - Niczym nie była i nie było żadnej bomby, wiesz, co, Hugo? Jesteś głupszy od Luisa, Jamesa i Freda razem wziętych.
Hugo nagle spoważniał.
 - Nigdy nie mów, że moi zmarli kuzyni są głupi – przynajmniej udało mu się opanować wyciąganie różdżki. – Ale skoro nie możecie znaleźć bomby, to znaczy, że nie możecie ich nakryć. Lecę im o tym powiedzieć!
Wyskoczył przez okno i już go nie było..
 - To ja też będę lecieć! – i zmieniła się z powrotem w tego samego kota.
Wstałam i wyszłam z pokoju, już wiedziałam, gdzie idę.
                                           ***




10 komentarzy:

  1. Nie rozumiem tego dalej, no ale spk jest (:

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. haha. Ale potem zrozumiesz. :D

      Usuń
    2. To jest niezgodne z prawdą! Jak śmierciożercy mogli zabić Lily Lunę Potter jak Czarnego Pana już nie było, jak wszyscy jego słudzy albo zgineli albo stali się dobrzy. Już nie ma tego złego ;DD
      No ale jak chcesz ;p Niech bd, bo jest fajnie ((:

      Usuń
    3. Jak to?? O.O W Harrym Potterze nic takiego nie pisało, ale przecież Ślizgoni nadal są, i nadal odznaczają się pogardą dla mugoli, a Lily Luna, poślubiła mugola. xD I może dlatego ją zabili. :D

      Usuń
    4. Aha :DD
      Dla mugoli, a tym bardziej dla "szlam" =(
      Szkoda, że wyszła za mugola :<

      Usuń
  2. i...?
    czekam, ciągle czekam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Super :) Ale jestem ciekawa ile części będzie miał rozdział 1 :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Minęły 74 lata, a ta jedna osoba wciąż żyje. Osiemnastoletnia Victoria Chambers widzi go jako nastoletniego siebie. Jest ciekawa wielu rzeczy : dlaczego tylko ona może go zobaczyć, co on ukrywa przed nią, i jak to możliwe, aby zakochać się do szaleństwa w ... duchu?

    Serdecznie zapraszam Cię na http://the-last-goodbye-tlumaczenie.blogspot.com/ :) Mam nadzieję, że wyrazisz tam swoją opinię :)

    Wesołych Świąt :)

    OdpowiedzUsuń